Wpisy z tagiem: kuchnia śródziemnomorska
środa, 08 sierpnia 2018
Dawno nie piekłam pity, choć przepis na nią jest na blogu od prawie początku, tj. ponad 10 (!) lat. Faktem jednak, że nigdy mi nie wyszły chlebki z kieszonką, tymczasem przy podejściu ostatnim, "po latach" i wg wskazówek Rose Levy Beranbaum, większość pit miała mniejsze lub większe otwory do zapełnienia jadalnym dobrem. Ku mojemu zdziwieniu, gdy porównałam przepisy, okazało się, że składniki są niemal te same, proporcje w sumie też zbliżone, inny jest jednak (w zalecanej opcji) czas wyrastania. Ze względu na wybranie opcji slow (czyt. długie wyrastanie w chłodzie) samowolnie zmniejszyłam ilość drożdży. Zwracałam też uwagę na konsystencję, bo wg Różyczki za kieszonki odpowiedzialne jest stosunkowo mokre ciasto (+ kamień). Jeśli miałabym piec w przyszłości tego typu chlebki, to z tego przepisu w wariancie leżakującym.
I teraz wartość dodana: wiadomo, pita najlepsza na świeżo i dobrze się mrozi. Jeśli jednak macie jakieś takie jedno- lub dwudniowe wymagające zagospodarowania, można je wykorzystać a la mini pizze/focaccie (o czym czytałam wielokrotnie, od Claudii Roden po Nigellę i Anne Shooter - niedawno kupiłam jej Cherish - po drodze). Wystarczy chlebek posmarować lekko oliwą i posypać wybranymi dodatkami. U mnie to był za'atar, sezam i sól w płatkach. Ponieważ akurat i tak chodził piekarnik, włożyłam pity pod grill w 210 st. na kilka minut, widziałam jednak sugestie niższych temperatur (180-190 st. C), można by także wykorzystać do podgrzania nagrzany grill ogrodowy. Wychodzi bardzo smaczna przekąska, przystawka lub dodatek.
wtorek, 24 lipca 2018
Gdy niedawno byłam (bardzo krótko) w Londynie, zaliczyłam wizytę w Elystan Street (oraz wróciłam do St. Johna: poprawiłam w recenzji jedną informację praktyczną). W Elystanie było raczej pozytywnie, ale bez zachwytów, poza może dwoma rzeczami: aperitify, i to zarówno sour werbenowy (wściekle zielony), jak i bezalkoholowy koktajl na Seedlip, bezprocentowym destylacie, o którego istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia, oraz moja przystawka. Mianowicie był to chłodnik migdałowy; jak tylko go zobaczyłam w karcie, przypomniałam sobie, że zawsze chciałam tego spróbować. Smak mnie zaskoczył i jednocześnie bardzo przypadł do gustu przez połączenie słodkiego, kremowego i kwaśnego. Do tego wszystkiego jest to (przynajmniej w moim odczuciu) atrakcyjnie wizualnie danie i, uwaga, typowo przystawkowe (czyt. trudno zjeść dużo). W sam raz dla gości. Przeczytałam kilka przepisów w internecie plus ten z A kitchen in France Mimi Thorisson i doszłam do wniosków takich, że to mniej więcej jak z bigosem ;) – każdy wie swoje. Poza faktem, że w każdym przepisie są migdały i chleb, reszta jest od Sasa do Lasa. Mój przepis ostatecznie bazuje na wersji Mimi, poza zwiększoną ilością octu, ale posypka jest zupełnie inna, nawiązująca do tego, co jadłam w Londynie. Co prawda, jeśli wierzyć menu ze strony internetowej, tam jeszcze był melon, no, ale… Wyszło i tak efektownie oraz, co ciekawe i niecodzienne, uzyskało aprobatę M, który nie jest wielkim fanem migdałów.
|
Ostatnie wpisy
Zakładki:
Autorka
Inspiracje kulinarne
Tagi
![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |